Zawsze możesz zdać za rok

Piszę te wypociny już od tygodnia, chciałabym w końcu zebrać się w sobie i dokończyć to sklejanie literek. Myślałam, że to będzie prosta sprawa. Że napiszę relację sprzed i po, może ewentualnie zostawię na następny dzień, żeby zrobić jeden wpis maturalny, ale ten temat mnie tak zjada i tyle emocji temu towarzyszy, że aż nie potrafię się wyrażać i zapominam jak wyglądają słowa. Coś tu jednak już napisałam, więc czytajcie sobie. 10.05.2021 8:30 Siedzę właśnie przed aulą, na czwartym piętrze mojego liceum. Dawno mnie tu nie było, czuję się dość osobliwie. Mam wrażenie, jakbym chodziła do tej szkoły wieki temu, a za razem jakbym jeszcze niedawno siedziała w tych ławkach. Czuję się jednocześnie przygotowana i totalnie zielona. Bardzo długo stresowałam się, że nie będę mogła przystąpić do matury przez niedopełnienie jakichś formalności, ale na szczęście jestem na liście. Mój kod to C09, czyli jestem w klasie III c, jak miło, zawsze chciałam być w III c, wymyślałyśmy sobie z koleżanką, że to taka klasa vipów, gdzie znalazłyby się same najmądrzejsze głowy z naszego rocznika. 10.05.2021 13:30 Kończę ten wpis już po tej pierwszej maturce, siedząc w domu na nieposkładanym łóżku. 16.05.2021 22:03 Tutaj urwałam, to był ten moment, w którym zaczęłam panikować. Panikowałam przed maturą i po, w trakcie na szczęście nie. Wszystko wskazuje na to, że to sprawa leków. Zaczęły działać na początku matury (był jeszcze taki moment na początku, że miałam wrażenie, jakby całe moje ciało dygotało, ale to nie trwało długo) i przestały wtedy, kiedy wróciłam do domu. A może też lakonicznych esemesów mojej korepetytorki, którym przypisywałam jakieś intencje totalnie od czapy? Niee, to przypisywanie intencji to chyba skutek uboczny tego stresu. Wyszłam z matury z wrażeniem, że poszło mi całkiem nieźle. A kiedy wróciłam do domu czułam się jakbym napisała najgorsze wypracowanie w tym kraju (no może trochę przesadzam, chodzi mi o ten rodzaj i poziom upokorzenia, a raczej czucia się upokorzoną). Byłam załamana, przerażona i roztrzęsiona. Ledwo funkcjonująca. Chyba jeszcze żaden egzamin nie wywołał u mnie takiej reakcji. Przygniotły mnie oczekiwania. Moje własne, korepetytorki i mamy. Trzy osoby na jedną, wysoko wrażliwą głowę to dużo, zdecydowanie zbyt dużo. Kolejnego dnia była matematyka. Tu nie stresowałam się tak mocno, bo nie oczekiwałam od siebie tak wiele. Całkiem dobrze rozwiązywało mi się te zadania, tylko... Matematyka rozszerzona ma to do siebie, że nie można z niczym zdążyć, zwłaszcza kiedy jest się mną, która zawsze dziwnym trafem wpada na te dłuższe sposoby rozwiązywania zadań. Nic to, wykorzystałam cały czas i wysiliłam swój durny łeb więc nie mogę sobie niczego zarzucić. Co ciekawe i na polskim i na matematyce do ostatnich minut siedziały te same osoby (tak, wiem, że to dziwne, że znalazł się drugi ktoś, kto rozszerzał mat-pol). Ja i taki jeden bardzo mądry typek. Znam jego imię, kilka razy z nim gadałam, ale nie wiem czy chciałby, żeby jego imię prawdziwe było wymienione, więc nazwijmy go Szymon. Szymon to najmądrzejszy typo w naszej szkole, przynajmniej tak było kiedy jeszcze do niej chodziłam. Wybiera się na jakąś zagraniczną uczelnię. Pomyślałam sobie więc, że to chyba dobrze świadczy o mnie i mojej maturze, że siedziałam do końca, skoro Szymon też siedział do końca i nikt inny. Mama mi odpowiedziała "ale za to punktów nie dodają" Kurtyna

Komentarze

Popularne posty